Rozdział
14. Koniec pierwszego zeszytu. Trochę się tego napisałam i mam
nadzieje że wena wróci jak najszybciej abym mogła zakończyć to
tak jakbym chciała. Naprzód mam napisane jeszcze dwa, trzy
rozdziały ale co potem? Fabułę mam spisaną, więc jeśli chodzi o
pomysły to nie jest źle gorzej z chęciami i jakimś większym
wysiłkiem związanym z bliższym przedstawieniem i rozwinięciem
tego. A poza tym przepraszam za liczne błędy jake się pojawiają, to ze względu na pisanie tego wszystkiego w office w telefonie oraz w zeszytach.
Chciałabym dodać dla bardziej ciekawskich i głodnych następnych rodziałów że moja wena znowu ma się dobrze, tak więc nadgonię i liczę że do 30 rozdziału co najmniej będziemy mieć dzieło! :)
Chciałabym dodać dla bardziej ciekawskich i głodnych następnych rodziałów że moja wena znowu ma się dobrze, tak więc nadgonię i liczę że do 30 rozdziału co najmniej będziemy mieć dzieło! :)
Chapter 14 – To musi być koniec
Zapukała
do wielkich mahoniowych drzwi. Za nimi ukazał się blady mężczyzna.
Uniósł brew pytająco, widząc ją za drzwiami:
-
Musimy pogadać
– weszła do środka mijając go. Nie była przekonana do tego co
miała zrobić, ale musiała. W jednej chwili pomyślała, że oni
wcale ze sobą nie są, więc po co to wszystko wyjaśniać i
precyzować. Ale stała już tam, nie miała wyboru. Usiadła na
krześle, spojrzała do kominka z którego płynęło ciepło.
-
Więc chodzi o to że..
– zająknęła się ale obiecała sobie, że się nie cofnie.
Musiała być silna – Severusie,
bardzo chciałam być dla ciebie kimś ważnym, miałam nadzieje że
tak się stanie. Jednak u twojego ojczyma zrozumiałam że to się
nigdy nie uda. Ale to nie z twojej winy
– zadzwoniły mu w uszach słowa matki – ale
zrozum, ty nadal kochasz Lily i to się nigdy nie zmieni. Nigdy nie
będziesz w stanie pokochać mnie tak bardzo jak kochasz ją. Zawsze
ona będzie w twoim sercu najważniejsza. I nie mam o to pretensji.
Ja tylko chciałam cię uszczęśliwić, ale zrozumiałam że ty
dalej o niej myślisz i tęsknisz za nią. Że już nigdy nie będzie
szczęśliwy, bo ona nie żyje. Bardzo żałuje, że nie żyje bo
przynajmniej byłaby nadzieja na zobaczenie cię szczęśliwym. Sam
się ode mnie odgrodziłeś, wracając do „Granger”. Severusie,
wiedz że będę kochać cię tak długo i mocno jak ty kochasz Lily.
I zawsze będę czekać, aż zechcesz być szczęśliwy ze mną
– wstała i podeszła do niego. Spojrzała jeszcze raz w jego oczy,
przez które obserwował ją i wodził za nią. Ten nos, który
cieszył się jej zapachem. Usta, które szeptały i które tak
perfekcyjnie całowały. Silne ramiona w których czuła się
bezpieczna. Kolana na których siedziała. Był taki idealny. Łzy
zaczęły spływać po jej policzkach –
to musi być koniec –
wyszeptała i ucałowała jego usta. To zdecydowanie było
pożegnanie. Ale kryła się w nim obietnica oczekiwania. Zalewając
się łzami wyszła z komnat Mistrza Eliksirów i powolnym krokiem
opuściła lochy.
Te
wszystkie słowa które powiedziała były prawdą. Nadal myślał i
tęsknił za Lily. I miała rację on po prostu nie chciał przestać
ją kochać. Tak było mu wygodniej, bo z łatwością odrzucił
Hermionę. I to kilka razy. Nie chciał pokochiwać jej, mimo że
wypowiedział magiczne słowa. Czuł się winny ale urzekły go jej
intencje. Chciała tylko sprawić żeby był szczęśliwy. Tylko
tyle. Poświęciła siebie, jej przyjaciela aby dać mu szansę. Ale
on i tak ją zmarnuje. Gdy czytał ponownie list od matki, przy
słowach „ktoś pokocha cię takiego jaki jesteś” nie pomyślał
o Hermionie, tylko wspominał Lily, która lubiła go bez względu na
wszystko. Dlaczego robił jej taką nadzieję? Dlaczego starał się
być najlepszy dla niej i dlaczego do cholery robiło mu się źle
gdy odeszła?
Jego
serce kochało gryfonkę, ale rozum nie pomagał zapomnieć o Evans,
która była dla niego wszystkim. Co miał robić? A ona? Czemu to
zrobiła? Była taka chętna. Z taką ufnością patrzyła w jego
oczy. A gdy tu przyszła? Jąkała się i była sparaliżowana.
Zupełnie jakby nie chciała tego robić. No i płakała. Powiedziała
magiczne słowa i wyszła. A pocałunek? Ten który złożyła na
jego ustach zanim wyszła. I wyszeptała że to musi być koniec.
Ciarki przeszły po jego plechach. Była idealna, mimo że za dużo
gadała i chciała wszystko wiedzieć. Przypomniał sobie jej
pierwszą lekcję eliksirów gdy skarcił ją za podlizywanie się.
Albo jak podpaliła jego szaty na meczu quiddicha bo myślała że to
on czaruje miotłę Pottera. Aż przed oczami stanęła pierwszy raz
jako kobieta. Gdy siedziała naprzeciwko 30 sierpnia na pierwszym
zebraniu. I wtedy pierwszy raz pomyślał że jest całkiem ładna.
Że wydoroślała. Przypomniał sobie ich pierwszy pocałunek po
którym wybiegł aby nie stracić nad sobą kontroli. Kolejnym
obrazem przed jego oczami było jej nagie ciało, gdy kochali się w
namiocie. A ostatnim co zobaczył były jej łzy w oczach i słowa
„to musi być koniec”. Wirowały w głowie razem z innymi
wspomnieniami. I co dalej kochasz Evans głupcze? Pomyślał.
Chodził
nerwowo po lochach. Był wściekły bo kompletnie nie wiedział co ma
zrobić. Przecież nie jest pięknym kochasiem na białym koniu, ale
pragnął jej. Może nawet bardziej niż matki Pottera, mimo że nie
dopuszczał do siebie takiej myśli.
*
Minerwa
siedziała przed oknem w swoim gabinecie. Myślała nad wizytą
Hermiony u niej. Zastanawiała się czy to co zrobiła jej wychowanka
było dobrym posunięciem. Jednak Severus nigdy by nie docenił tego
co ma, gdyby najpierw nie stracił. Jak każdy mężczyzna. Miała
nadzieje że zrozumie to dość wcześnie i będzie walczył. Ale to
było wątpliwe. Bardzo wątpliwe. Przecież to tylko biedny mały
chłopak po przejściach, który jest całkiem sam, bez nikogo,
zamknięty w swojej dorosłej skorupie.
*
Luna
siedziała przed kominkiem. We włosy miała wplecione jakieś
kwiatki. Neville obejmował ją. Spoglądali oboje w płomienie. Było
im ze sobą dobrze. Nikt by nie pomyślał że z nich wszystkich to
właśnie Neville i Pomyluna pierwsi założą rodzinę.
-
Neville byłeś
najodważniejszy na świecie gdy przyszedłeś się oświadczyć
– odparła spokojnie Luna, uśmiechając się ciepło. W życiu nie
myślała o tak szybkim i szczęśliwym ślubie. Oczywiście jak
każda dziewczyna – marzyła o tym ale nie sądziła że tak szybko
się to ziści.
-
Wiem Luno
– odpowiedział z błogim uśmiechem na twarzy, wtulając się w
jej włosy.
*
Dean
siedział w kuchni w Norze, naprzeciwko Ginny. Uwielbiał ją i
cieszył się że się zeszli. Obawiał się że Malfoy coś z nią
zrobił, ale na szczęście była cała i zdrowa. Molly i Artur byli
w łóżku i rozmawiali na temat Georgea. Nikogo poza nimi nie było
w kuchni. Przeszli do salonu. Chłopak machnął różdżką i znikąd
zaczęła grać muzyka.
-
Zatańczysz ?
– zapytał uśmiechając się czarująco.
-
Oczywiście
– rudowłosa naśladowała damę. Chwycili się za ręce, ale
później Dean przyciąnął ją bliżej siebie i obejmowali się,
powoli kręcąc się w rytm muzyki.
-
Jesteś idealna Ginny
– wyszeptał do jej ucha. Czuła się bezpieczna. Czuła się
dobrze. Nie musieli się
spieszyć.
Nic im nie zagrażało. Mogli cieszyć się każdą minutą spędzoną
w swoim towarzystwie.
*
Draco…
biedny Draco siedział w babskiej toalecie i rozmawiał z jęczącą
Martą. Tylko to mu zostało. Był wrakiem. Bardzo dużo pił. Rzadko
się mył i golił. Wyglądał tragicznie. Ale sam sobie zgotował
taki los. Musiał ponieść karę.
*
Ron
utknął w muszelce. Był tak zachwycony towarzystwem Gabrielle, że
chciał się przeprowadzić do Francji. Na szczęście Billowi udało
się go od tego odwieść. Rudzielec leczył rany. Po stracie
najlepszego przyjaciela, po odejściu dziewczyny, po scysji na
weselu.
Nie
pomyślał nigdy o Snape’ie jako o osobie z uczuciami. Zawsze był
nietoperzem w jego mniemaniu i nadal nim był. On sam był tak
przytłoczony śmiercią Harry’ego że musiał obdarzyć kogoś
winą. A że był wściekle zazdrosny o starego Mistrza Eliksirów,
oberwało się Hermionie. Planował spotkanie i przeprosiny. Ale sam
musiał być na to gotowy. Zabrakło przyjaciela. Jego jedynym
bliskim kolegą był Dean. Często przesiadywał w Norze ze względu
na Ginny więc złapali lepszy kontakt.
*
George
zamieszkał już jakiś czas temu, sam. Przynajmniej na razie. Tak
jak powiedział Wiem-To-Wszystko miał pewne plany co do Cho Chang.
Rozumieli się bez słów. Oboje stracili bliską osobę w wojnie, a
wspólnie łatwiej było im to znieść.
Pewnego
lipcowego wieczora zaprosił ją do siebie. Zjedli dobrą kolację,
po czym przeszli do salonu. Nie pozwolił jej usiąść. Wpatrywał
się w jej ciemne oczy z nadzieją że na jego magiczne pytanie
odpowie tak. Stresował się.
-
George jesteś dzisiaj
jakiś dziwny –
zachichotała Cho. Zrobił to. Ukląkł przed nią. Jej oczy zrobiły
się ogromne i niemal wypadły z orbit.
-
Cho jesteś cudowną
osobą. Nie jestem jakiś super romantyczny ale chcę sprawdzić czy
razem przejdziemy przez wszystko. Wyjdziesz za mnie?
– zapytał wreszcie. Uśmiechnęła się szeroko a w jej oczach
błysnęły łzy.
-
Oczywiście że tak
– rzuciła mu się na szyję i ucałowała usta. Był cholernie
szczęśliwy. Tak bardzo barł się odpowiedzi, że gdy usłyszał tą
dobrą, chwycił ją w ramiona okręcił się wokół kilka razy.
Musiał nauczyć się żyć bez bliźniaka i jak na razie nie było
źle.
*
Hermiona
została zaproszona na obiad w Norze. O odpowiedniej godzinie zjawiła
się tam gdzie trzeba. Mogła nie przychodzić, bo to w co się
wpakowała było czymś strasznym. Wszyscy byli parami. Bill z Fleur.
Cho z Georgem, Ginny z Deanem, a Ron z Gabrielle. A ona? Była sama.
Bez Dracona, bez Severusa. Całkiem sama. Niestety była zbyt
uprzejma aby wyjść w połowie. Wszyscy szczebiotali jak gołębie,
tylko ona opychała się jedzeniem. Nadal nie rozmawiała z Ronem ale
to jeszcze nie była odpowiednia pora.
-
Bardzo cię przepraszam że tak wyszło. Nie sądziłam że każdy
kogoś przyprowadzi –
mruknęła Ginny biorąc przyjaciółkę na stronę.
-
Nie martw się Ginny. Przywykłam do bycia samotną
– odmruknęła Hermiona udając uśmiech.
-
Więc jak sprawy
wyglądają? – ruda
uniosła brew i patrzyła na towarzyszkę.
-
Tak że nie widuję go.
I dobrze. Powiedziałam mu wszystko co musiał wiedzieć. Miałam
nadzieję że to wykorzysta no ale..
– wzruszyła obojętnie ramionami.
-
Obie wyszłyśmy
beznadziejnie na ślizgonach
– zachichotała Ginny. Szkoda tylko że tak naprawdę tylko
Hermiona źle na tym wyszła bo ruda była szczęśliwa.
-
Masz rację. Ale wiesz
że to nie takie łatwe zapomnieć?
– zapytała całkiem poważnie. Doskonale wiedziała bo sama
czasami myślała o Draconie. Ale szybko zaczynała coś robić aby
się tego pozbyć.
-
Wiem, ale pomyśl. Może
właśnie tak miało być? Tylko się nie przejmuj jeśli Ron wymyśli
coś w stylu „ lepiej było uratować Harry’ego”, bo on jeszcze
nie do końca się pozbierał
– powiedziała Weasley.
-
Spokojnie. Przytyki
Ronalda nie robią już na mnie wrażenia
– prychnęła Hermiona i spojrzała na zbliżającego się
chłopaka. „o wilku mowa” pomyślała.
-
To ja was zostawię
– szepnęła Ginny i ulotniła się.
-
Hermiona musimy
przeprowadzić tą rozmowę
– mruknął zmieszany Ron. Stanął naprzeciwko niej.
-
Wiem to
– odpowiedziała spokojnie i spuściła wzrok.
-
Przepraszam.. –
zaczął odwracając wzrok od stołu pełnego jedzenia.
-
Rozumiem
– szepnęła. Stali chwilę nieruchomo.
-
Przepraszam za
wszystko. Chcę się dalej przyjaźnić. Ja…tylko byłem zbyt
przytłoczony tym wszystkim
– powiedział trochę głośniej. Był coraz bardziej pewny swoich
słów – Harry’ego
zabił Voldemort –
mruknął na znak że nie może oskarżać jej o śmierć ich
przyjaciela.
-
Cieszę się że to zrozumiałeś. Bardzo się cieszę –
uśmiechnęła się szeroko i przytuliła go. Potrzebowała tego, bo
przez ostatnie godziny czuła się bardziej samotna niż zwykle.
-
Dobrze cię widzieć, ale czy wszystko w porządku ?
– zapytał spoglądając w jej brązowe oczy.
-
Powiedzmy że tak –
ominęła temat. Nie ciągnął go. Podeszła do nich Gabrielle.
-
Hermio-na! Bardzo mił-o
cię widzić! –
powiedziała wesoło dziewczyna. Trochę ją naciągało ale się
uśmiechnęła.
-
Ciebie też Gabrielle
– wydusiła z siebie. Ron objął dziewczynę w pasie i przyciągnął
do siebie. Gabrielle przypominała jej Lavender. Nie czuła nic do
Rona ale widziała jak wygląda. Może po prostu lubił tego typu
dziewczęta. Słodkie, z blond włosami i różem wszędzie. Ale
skoro takie lubił to dlaczego tak bardzo chciał być z nią? Może
po prostu to sobie wmówił. Więc dobrze się stało. Dobrze że go
olała.
*
Minerwa
wtargnęła brutalnie do lochów. Pędziła przez korytarze chociaż
sama nie wiedziała do końca co robi. Nie pukając weszła przez
mahoniowe drzwi. Zastała Severusa siedzącego na fotelu z butelką
ognistej. Był ostro wstawiony.
-
Czego tu chcesz
kobieto? – zapytał
pochyłym głosem.
-
Do czegoś ty się
doprowadził ? –
mruknęła złowrogo McGonagall i wyrwała mu butelkę z ręki. Miała
tylko jeden cel.
-
Tak jest najlepiej. Kocham tylko siebie
– syknął nieco bełkocząc.
-
Czy ty nie rozumiesz że
marnujesz swoją szansę?
– krzyknęła tym razem aby zaczął się interesować.
-
Moja szansa została
zabita przez Voldemorta
– odparł spoglądając na stos książek na biurku.
-
Czyli chcesz mi
powiedzieć że dla ciebie liczy się martwa Evans, leżąca pięć
metrów pod ziemią niż żywa i kochająca Granger?
– oburzyła się. Nie sądziła że będzie aż tak trudno. Usiadł
wygodniej w fotelu i zaczął się zastanawiać nad słowami kobiety.
Pewnie miała rację. Podała mu eliksir rozcieńczający alkohol we
krwi, by był w stanie chodzić i myśleć. Wstał i spojrzał w
lustro. Wymamrotał coś w rodzaju „wątpię”. Spojrzał jeszcze
na kobietę. Chwycił różdżkę która leżała na biurku i
zniknął. Aportował się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz