poniedziałek, 21 stycznia 2013

Chapter 14 - To musi być koniec - End of the War

Rozdział 14. Koniec pierwszego zeszytu. Trochę się tego napisałam i mam nadzieje że wena wróci jak najszybciej abym mogła zakończyć to tak jakbym chciała. Naprzód mam napisane jeszcze dwa, trzy rozdziały ale co potem? Fabułę mam spisaną, więc jeśli chodzi o pomysły to nie jest źle gorzej z chęciami i jakimś większym wysiłkiem związanym z bliższym przedstawieniem i rozwinięciem tego. A poza tym przepraszam za liczne błędy jake się pojawiają, to ze względu na pisanie tego wszystkiego w office w telefonie oraz w zeszytach.  

Chciałabym dodać dla bardziej ciekawskich i głodnych następnych rodziałów że moja wena znowu ma się dobrze, tak więc nadgonię i liczę że do 30 rozdziału co najmniej będziemy mieć dzieło! :)



Chapter 14 – To musi być koniec



Zapukała do wielkich mahoniowych drzwi. Za nimi ukazał się blady mężczyzna. Uniósł brew pytająco, widząc ją za drzwiami:

- Musimy pogadać – weszła do środka mijając go. Nie była przekonana do tego co miała zrobić, ale musiała. W jednej chwili pomyślała, że oni wcale ze sobą nie są, więc po co to wszystko wyjaśniać i precyzować. Ale stała już tam, nie miała wyboru. Usiadła na krześle, spojrzała do kominka z którego płynęło ciepło.

- Więc chodzi o to że.. – zająknęła się ale obiecała sobie, że się nie cofnie. Musiała być silna – Severusie, bardzo chciałam być dla ciebie kimś ważnym, miałam nadzieje że tak się stanie. Jednak u twojego ojczyma zrozumiałam że to się nigdy nie uda. Ale to nie z twojej winy – zadzwoniły mu w uszach słowa matki – ale zrozum, ty nadal kochasz Lily i to się nigdy nie zmieni. Nigdy nie będziesz w stanie pokochać mnie tak bardzo jak kochasz ją. Zawsze ona będzie w twoim sercu najważniejsza. I nie mam o to pretensji. Ja tylko chciałam cię uszczęśliwić, ale zrozumiałam że ty dalej o niej myślisz i tęsknisz za nią. Że już nigdy nie będzie szczęśliwy, bo ona nie żyje. Bardzo żałuje, że nie żyje bo przynajmniej byłaby nadzieja na zobaczenie cię szczęśliwym. Sam się ode mnie odgrodziłeś, wracając do „Granger”. Severusie, wiedz że będę kochać cię tak długo i mocno jak ty kochasz Lily. I zawsze będę czekać, aż zechcesz być szczęśliwy ze mną – wstała i podeszła do niego. Spojrzała jeszcze raz w jego oczy, przez które obserwował ją i wodził za nią. Ten nos, który cieszył się jej zapachem. Usta, które szeptały i które tak perfekcyjnie całowały. Silne ramiona w których czuła się bezpieczna. Kolana na których siedziała. Był taki idealny. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach – to musi być koniec – wyszeptała i ucałowała jego usta. To zdecydowanie było pożegnanie. Ale kryła się w nim obietnica oczekiwania. Zalewając się łzami wyszła z komnat Mistrza Eliksirów i powolnym krokiem opuściła lochy.

Te wszystkie słowa które powiedziała były prawdą. Nadal myślał i tęsknił za Lily. I miała rację on po prostu nie chciał przestać ją kochać. Tak było mu wygodniej, bo z łatwością odrzucił Hermionę. I to kilka razy. Nie chciał pokochiwać jej, mimo że wypowiedział magiczne słowa. Czuł się winny ale urzekły go jej intencje. Chciała tylko sprawić żeby był szczęśliwy. Tylko tyle. Poświęciła siebie, jej przyjaciela aby dać mu szansę. Ale on i tak ją zmarnuje. Gdy czytał ponownie list od matki, przy słowach „ktoś pokocha cię takiego jaki jesteś” nie pomyślał o Hermionie, tylko wspominał Lily, która lubiła go bez względu na wszystko. Dlaczego robił jej taką nadzieję? Dlaczego starał się być najlepszy dla niej i dlaczego do cholery robiło mu się źle gdy odeszła?

Jego serce kochało gryfonkę, ale rozum nie pomagał zapomnieć o Evans, która była dla niego wszystkim. Co miał robić? A ona? Czemu to zrobiła? Była taka chętna. Z taką ufnością patrzyła w jego oczy. A gdy tu przyszła? Jąkała się i była sparaliżowana. Zupełnie jakby nie chciała tego robić. No i płakała. Powiedziała magiczne słowa i wyszła. A pocałunek? Ten który złożyła na jego ustach zanim wyszła. I wyszeptała że to musi być koniec. Ciarki przeszły po jego plechach. Była idealna, mimo że za dużo gadała i chciała wszystko wiedzieć. Przypomniał sobie jej pierwszą lekcję eliksirów gdy skarcił ją za podlizywanie się. Albo jak podpaliła jego szaty na meczu quiddicha bo myślała że to on czaruje miotłę Pottera. Aż przed oczami stanęła pierwszy raz jako kobieta. Gdy siedziała naprzeciwko 30 sierpnia na pierwszym zebraniu. I wtedy pierwszy raz pomyślał że jest całkiem ładna. Że wydoroślała. Przypomniał sobie ich pierwszy pocałunek po którym wybiegł aby nie stracić nad sobą kontroli. Kolejnym obrazem przed jego oczami było jej nagie ciało, gdy kochali się w namiocie. A ostatnim co zobaczył były jej łzy w oczach i słowa „to musi być koniec”. Wirowały w głowie razem z innymi wspomnieniami. I co dalej kochasz Evans głupcze? Pomyślał.

Chodził nerwowo po lochach. Był wściekły bo kompletnie nie wiedział co ma zrobić. Przecież nie jest pięknym kochasiem na białym koniu, ale pragnął jej. Może nawet bardziej niż matki Pottera, mimo że nie dopuszczał do siebie takiej myśli.



*



Minerwa siedziała przed oknem w swoim gabinecie. Myślała nad wizytą Hermiony u niej. Zastanawiała się czy to co zrobiła jej wychowanka było dobrym posunięciem. Jednak Severus nigdy by nie docenił tego co ma, gdyby najpierw nie stracił. Jak każdy mężczyzna. Miała nadzieje że zrozumie to dość wcześnie i będzie walczył. Ale to było wątpliwe. Bardzo wątpliwe. Przecież to tylko biedny mały chłopak po przejściach, który jest całkiem sam, bez nikogo, zamknięty w swojej dorosłej skorupie.



*



Luna siedziała przed kominkiem. We włosy miała wplecione jakieś kwiatki. Neville obejmował ją. Spoglądali oboje w płomienie. Było im ze sobą dobrze. Nikt by nie pomyślał że z nich wszystkich to właśnie Neville i Pomyluna pierwsi założą rodzinę.

- Neville byłeś najodważniejszy na świecie gdy przyszedłeś się oświadczyć – odparła spokojnie Luna, uśmiechając się ciepło. W życiu nie myślała o tak szybkim i szczęśliwym ślubie. Oczywiście jak każda dziewczyna – marzyła o tym ale nie sądziła że tak szybko się to ziści.

- Wiem Luno – odpowiedział z błogim uśmiechem na twarzy, wtulając się w jej włosy.



*



Dean siedział w kuchni w Norze, naprzeciwko Ginny. Uwielbiał ją i cieszył się że się zeszli. Obawiał się że Malfoy coś z nią zrobił, ale na szczęście była cała i zdrowa. Molly i Artur byli w łóżku i rozmawiali na temat Georgea. Nikogo poza nimi nie było w kuchni. Przeszli do salonu. Chłopak machnął różdżką i znikąd zaczęła grać muzyka.

- Zatańczysz ? – zapytał uśmiechając się czarująco.

- Oczywiście – rudowłosa naśladowała damę. Chwycili się za ręce, ale później Dean przyciąnął ją bliżej siebie i obejmowali się, powoli kręcąc się w rytm muzyki.

- Jesteś idealna Ginny – wyszeptał do jej ucha. Czuła się bezpieczna. Czuła się dobrze. Nie musieli się

spieszyć. Nic im nie zagrażało. Mogli cieszyć się każdą minutą spędzoną w swoim towarzystwie.



*



Draco… biedny Draco siedział w babskiej toalecie i rozmawiał z jęczącą Martą. Tylko to mu zostało. Był wrakiem. Bardzo dużo pił. Rzadko się mył i golił. Wyglądał tragicznie. Ale sam sobie zgotował taki los. Musiał ponieść karę.



*



Ron utknął w muszelce. Był tak zachwycony towarzystwem Gabrielle, że chciał się przeprowadzić do Francji. Na szczęście Billowi udało się go od tego odwieść. Rudzielec leczył rany. Po stracie najlepszego przyjaciela, po odejściu dziewczyny, po scysji na weselu.

Nie pomyślał nigdy o Snape’ie jako o osobie z uczuciami. Zawsze był nietoperzem w jego mniemaniu i nadal nim był. On sam był tak przytłoczony śmiercią Harry’ego że musiał obdarzyć kogoś winą. A że był wściekle zazdrosny o starego Mistrza Eliksirów, oberwało się Hermionie. Planował spotkanie i przeprosiny. Ale sam musiał być na to gotowy. Zabrakło przyjaciela. Jego jedynym bliskim kolegą był Dean. Często przesiadywał w Norze ze względu na Ginny więc złapali lepszy kontakt.



*



George zamieszkał już jakiś czas temu, sam. Przynajmniej na razie. Tak jak powiedział Wiem-To-Wszystko miał pewne plany co do Cho Chang. Rozumieli się bez słów. Oboje stracili bliską osobę w wojnie, a wspólnie łatwiej było im to znieść.

Pewnego lipcowego wieczora zaprosił ją do siebie. Zjedli dobrą kolację, po czym przeszli do salonu. Nie pozwolił jej usiąść. Wpatrywał się w jej ciemne oczy z nadzieją że na jego magiczne pytanie odpowie tak. Stresował się.

- George jesteś dzisiaj jakiś dziwny – zachichotała Cho. Zrobił to. Ukląkł przed nią. Jej oczy zrobiły się ogromne i niemal wypadły z orbit.

- Cho jesteś cudowną osobą. Nie jestem jakiś super romantyczny ale chcę sprawdzić czy razem przejdziemy przez wszystko. Wyjdziesz za mnie? – zapytał wreszcie. Uśmiechnęła się szeroko a w jej oczach błysnęły łzy.

- Oczywiście że tak – rzuciła mu się na szyję i ucałowała usta. Był cholernie szczęśliwy. Tak bardzo barł się odpowiedzi, że gdy usłyszał tą dobrą, chwycił ją w ramiona okręcił się wokół kilka razy. Musiał nauczyć się żyć bez bliźniaka i jak na razie nie było źle.



*



Hermiona została zaproszona na obiad w Norze. O odpowiedniej godzinie zjawiła się tam gdzie trzeba. Mogła nie przychodzić, bo to w co się wpakowała było czymś strasznym. Wszyscy byli parami. Bill z Fleur. Cho z Georgem, Ginny z Deanem, a Ron z Gabrielle. A ona? Była sama. Bez Dracona, bez Severusa. Całkiem sama. Niestety była zbyt uprzejma aby wyjść w połowie. Wszyscy szczebiotali jak gołębie, tylko ona opychała się jedzeniem. Nadal nie rozmawiała z Ronem ale to jeszcze nie była odpowiednia pora.

- Bardzo cię przepraszam że tak wyszło. Nie sądziłam że każdy kogoś przyprowadzi – mruknęła Ginny biorąc przyjaciółkę na stronę.

- Nie martw się Ginny. Przywykłam do bycia samotną – odmruknęła Hermiona udając uśmiech.

- Więc jak sprawy wyglądają? – ruda uniosła brew i patrzyła na towarzyszkę.

- Tak że nie widuję go. I dobrze. Powiedziałam mu wszystko co musiał wiedzieć. Miałam nadzieję że to wykorzysta no ale.. – wzruszyła obojętnie ramionami.

- Obie wyszłyśmy beznadziejnie na ślizgonach – zachichotała Ginny. Szkoda tylko że tak naprawdę tylko Hermiona źle na tym wyszła bo ruda była szczęśliwa.

- Masz rację. Ale wiesz że to nie takie łatwe zapomnieć? – zapytała całkiem poważnie. Doskonale wiedziała bo sama czasami myślała o Draconie. Ale szybko zaczynała coś robić aby się tego pozbyć.

- Wiem, ale pomyśl. Może właśnie tak miało być? Tylko się nie przejmuj jeśli Ron wymyśli coś w stylu „ lepiej było uratować Harry’ego”, bo on jeszcze nie do końca się pozbierał – powiedziała Weasley.

- Spokojnie. Przytyki Ronalda nie robią już na mnie wrażenia – prychnęła Hermiona i spojrzała na zbliżającego się chłopaka. „o wilku mowa” pomyślała.

- To ja was zostawię – szepnęła Ginny i ulotniła się.

- Hermiona musimy przeprowadzić tą rozmowę – mruknął zmieszany Ron. Stanął naprzeciwko niej.

- Wiem to – odpowiedziała spokojnie i spuściła wzrok.

- Przepraszam.. – zaczął odwracając wzrok od stołu pełnego jedzenia.

- Rozumiem – szepnęła. Stali chwilę nieruchomo.

- Przepraszam za wszystko. Chcę się dalej przyjaźnić. Ja…tylko byłem zbyt przytłoczony tym wszystkim – powiedział trochę głośniej. Był coraz bardziej pewny swoich słów – Harry’ego zabił Voldemort – mruknął na znak że nie może oskarżać jej o śmierć ich przyjaciela.

- Cieszę się że to zrozumiałeś. Bardzo się cieszę – uśmiechnęła się szeroko i przytuliła go. Potrzebowała tego, bo przez ostatnie godziny czuła się bardziej samotna niż zwykle.

- Dobrze cię widzieć, ale czy wszystko w porządku ? – zapytał spoglądając w jej brązowe oczy.

- Powiedzmy że tak – ominęła temat. Nie ciągnął go. Podeszła do nich Gabrielle.

- Hermio-na! Bardzo mił-o cię widzić! – powiedziała wesoło dziewczyna. Trochę ją naciągało ale się uśmiechnęła.

- Ciebie też Gabrielle – wydusiła z siebie. Ron objął dziewczynę w pasie i przyciągnął do siebie. Gabrielle przypominała jej Lavender. Nie czuła nic do Rona ale widziała jak wygląda. Może po prostu lubił tego typu dziewczęta. Słodkie, z blond włosami i różem wszędzie. Ale skoro takie lubił to dlaczego tak bardzo chciał być z nią? Może po prostu to sobie wmówił. Więc dobrze się stało. Dobrze że go olała.



*



Minerwa wtargnęła brutalnie do lochów. Pędziła przez korytarze chociaż sama nie wiedziała do końca co robi. Nie pukając weszła przez mahoniowe drzwi. Zastała Severusa siedzącego na fotelu z butelką ognistej. Był ostro wstawiony.

- Czego tu chcesz kobieto? – zapytał pochyłym głosem.

- Do czegoś ty się doprowadził ? – mruknęła złowrogo McGonagall i wyrwała mu butelkę z ręki. Miała tylko jeden cel.

- Tak jest najlepiej. Kocham tylko siebie – syknął nieco bełkocząc.

- Czy ty nie rozumiesz że marnujesz swoją szansę? – krzyknęła tym razem aby zaczął się interesować.

- Moja szansa została zabita przez Voldemorta – odparł spoglądając na stos książek na biurku.

- Czyli chcesz mi powiedzieć że dla ciebie liczy się martwa Evans, leżąca pięć metrów pod ziemią niż żywa i kochająca Granger? – oburzyła się. Nie sądziła że będzie aż tak trudno. Usiadł wygodniej w fotelu i zaczął się zastanawiać nad słowami kobiety. Pewnie miała rację. Podała mu eliksir rozcieńczający alkohol we krwi, by był w stanie chodzić i myśleć. Wstał i spojrzał w lustro. Wymamrotał coś w rodzaju „wątpię”. Spojrzał jeszcze na kobietę. Chwycił różdżkę która leżała na biurku i zniknął. Aportował się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz